SZAMAŃSKA CHOROBA

SZAMAŃSKA CHOROBA

Legimi

Jacek Hugo-Bader, reporter, który od trzydziestu lat opisuje upadek imperium sowieckiego i unika tematów zleconych jak ognia. Bierze się tylko za to, co sobie sam wymyśli i zorganizuje, i zawsze jakoś udaje mu się, żeby jego marzenia nie pozostały marzeniami. Od trzynastu lat marzył o szamańskim temacie – ale się go bał. Przeczytajcie, a dowiecie się czego było się bać. To najbardziej niezwykła podróż w jego życiu. A żeby niezwykle było do samego końca, książkę tę wydał zupełnie sam. Nie licząc błogosławieństwa szamanki Ałtany, szamanów Ondara, Kułana i Andrieja Pawłowa.  Nie zobaczysz, dopóki nie uwierzysz To nie jest zwyczajne wygrzewanie ciała w parze i ukropie, ale szamańska tortura w chacie potu, doprowadzanie samego siebie przez fizyczną udrękę do ekstazy, rytuał ognia i wody, w którym wrzaski i wycie kobiet mieszają się z gardłowym śpiew szamanów. To przerażający, diabelski dźwięk o nieludzko niskiej częstotliwości, przy którym ciarki latają po plecach. Nazywają to chripłopienijem, czyli śpiewem rzężącym, chrypiącym, czy też charczącym, a u nas – śpiewem gardłowym. Chociaż wyobraźnia podpowiada, że to melodia, którą wyrywają komuś z brzucha, pieśń konającego na torturach. A z chaty co chwila wybiega któraś z kobiet i zupełnie goła, zataczając się gna jak szalona z rozkudlonym łbem przez dziedziniec, pada na ziemię, wykrzykuje coś niezrozumiale, a potem cichnie, mokrą twarz, piersi i brzuch maże brudnymi od ziemi rękoma i wraca do gorącej jak piekło chaty. Kolejna magiczna noc. Pełna szaleństwa, krzyku, płaczu i zawodzenia. Fragment książki Ale żeby wszystko mogło się tak pięknie ułożyć, tę noc musiałem spędzić na przystanku autobusowym, który miejscowi zamienili w śmietnik i latrynę. Potrzebowałem miesiąca, żeby zrozumieć, że los nie dla zabawy utrudnia mi tak życie, że wszystko jest po coś, z jakiegoś powodu musiałem przetrwać tę upiorną noc na ławce. Pewnie po to, żeby rano złapać na stopa kierowcę, który mnie zawiózł do Ongudaju i ulokował w hotelu naprzeciwko pokoju miejscowego Don Corleone. Co znaczy, że nieprzypadkowo przejeżdżał koło mojego przystanku. Bo nie ma przypadkowych przypadków. Ale to też nie znaczy, że masz tkwić bez ruchu jak jaki kaktus, muchomor albo ukwiał i czekać, co przyniesie los. To nie jest szamański przepis na życie. Masz podążać swoją drogą i szukać otwartych drzwi, a kiedy los unieruchomi cię na zasyfionym przystanku albo w onkologicznym szpitalu, to chociaż trudno w to uwierzyć, musisz wiedzieć, że to jest po coś, że nieprzypadkowo tu jesteś. Z tego wyniknie jakieś dobro, tylko, na Boga, nie pękaj, nie załamuj się, wyjdź na drogę i machaj ręką – ktoś na pewno się zatrzyma. Przeniosą cię z intensywnej terapii na kwiecistą łąkę dudniącą od pszczół. Musisz mieć dobry, piękny cel, który nie zostawi w twojej głowie miejsca na rezygnację i rozpacz. Bo choroby biorą się od złych myśli, stresu, zgryzoty, a trzeba próbować być szczęśliwym, lekarstwo jest w twojej głowie i sercu. Na wszystko. To jest szamański przepis na życie. Fragment książki  

37.00 PLN

Podobnie jak produkty